Jeśli jesteś weganinem i wybierasz się w podróż gastroturystyczną do Berlina, koniecznie zabierz ze sobą towarzysza i cztery dodatkowe żołądki. To, co mówią o tym mieście, to prawda. Berlin jest nie tylko stolicą Niemiec, ale także stolicą wegan. Gdziekolwiek się nie ruszysz, na cokolwiek nie miałbyś ochoty, na pewno znajdziesz to w tym mieście. Słowo byłego harcerza i człowieka, który zakochał się w tym mieście!
Prawdopodobieństwo, że od razu po wyjściu ze środka transportu, którym dotrzesz do Berlina, znajdziesz miejsce z dobrym i wegańskim jedzeniem (albo chociaż zwalającą z nóg opcją bezmięsną) jest prawie stuprocentowe. W każdej uliczce, w każdej dzielnicy berlińczycy oferują jedzenie dla każdego, także trawojadów. Miejsc stricte wegańskich jest tu około 30, a mających w swojej ofercie opcje bezmięsne 300 (!). Na każdej tablicy z menu, wystawionej przed lokalem znajdziesz informację „vegan friendly” albo „vegan options”, więc nie musisz nieśmiało wchodzić do środka i pytać, czy możesz liczyć na sałatkę grecką bez fety. Nie spodziewaj się jednak talerza ziemniaków z surówką, albo pizzy bez sera: tutaj każdy gość ma się czuć komfortowo i dostać najlepsze jedzenie, na jakie lokal może sobie pozwolić, więc opcje roślinne są na naprawdę wysokim poziome (przynajmniej ja odniosłam takie wrażenie).
Po drodze do pierwszego punku, który kilka tygodni przed wyjazdem skrzętnie zapisałam na karteczce w notesie, widziałam kilkanaście miejsc, które narobiły mi strasznej ochoty na jedzenie. Praktycznie na każdym kroku można dodać falafele czy smoothies, a wegańskie ciasta także nie są rzadkością. Na jednej z ulic wschodniego Berlina naliczyłam ponad 6 miejsc, w których weganin spokojnie mógłby się najeść. Tak samo wygląda sytuacja w marketach: Niemcy nie ograniczają się do jednego rodzaju mleka roślinnego, w swoim asortymencie mają ich znacznie więcej. W lodówkach chłodzą się jogurty soyade, a wśród mięsnych parówek można bez problemu znaleźć także te roślinne. Jednak dałam radę opanować apetyt i bez większych problemów (rozumiane jako: błądzenie zajęło mi +/- dwie godziny) wypad zaczęłam od śniadania.
Przepiękne miejsce, oferujące śniadania, lunche, soki i wszystko to, co kojarzy się z ekologiczną żywnością wysokiej jakości. Kiedy tam przyszłam, prawie wszystkie miejsca w środku były zajęte przez najróżniejszych ludzi, którzy bez skrępowania czytali książki, rozmawiali ze znajomymi, albo po prostu wpadali z psem na smyczy, by kupić śniadanie na wynos. Pudding chia z borówkami nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia, jednak A. do dziś bardzo zachwala owsiankę z jabłkiem i sokiem ananasowym. W Dalumie warto także spróbować soków, które ustawione są w lodówce.
Dla tych, którzy nigdy nie słyszeli o Veganz wyjaśnię, że jest to market z wegańskimi produktami. Na półkach piętrzą się kartony z roślinnymi mlekami, w lodówkach chłodzą się wegańskie krewetki, indyki i kaczki, w koszykach poukładane są świeże warzywa i owoce, a na dziale ze słodyczami próżno szukać czekolad z odzwierzęcymi składnikami. Miło jest wejść do miejsca, w którym nie trzeba czytać składu każdego produktu, bo wiadomym jest, że nic niepożądanego się tam nie znajdzie. Co prawda nic tam nie kupiłam (choć czaiłam się przez jakiś czas na białą czekoladę), bo ostatnio bardzo cenię sobie nieprzetworzone produkty, jednak Veganz zrobił na mnie spore wrażenie. Z drugiej strony, zaraz za linią kas w markecie, jest bar Goodies, w którym można zjeść roślinny posiłek. W ofercie są burgery, wrapy, zupy, smoothies, a także ciasta. Spróbowałam dwóch ostatnich: zamówiłam smoothie bananowo-truskawkowy, kawałek surowego ciasta limonkowego i spory kawałek tortu czekoladowego z kremem czekoladowym i wiśniami. Szejk był orzeźwiający, a ciacha przepyszne! Dla mnie limonkowe było odrobinę zbyt kwaśne, co dla A. było zaletą. Tort bez wątpienia był genialny, wilgotny i słodki w punkt.
Będąc we wschodniej części Berlina, zdecydowanie warto wybrać się na pizzę. Zeus ma w swojej ofercie kartę nie tylko dla osób wszystkożernych, ale także taką przygotowaną specjalnie dla wegan. W ofercie jest pizza, zapiekanki a także falafele. Zdecydowałam się na włoski przysmak z serem i salami, a moi znajomi z serem i szpinakiem. Obie opcje były naprawdę smaczne i warte powtórzenia, tym bardziej, że w Polsce ciężko dostać wegańską pizzę.
ALI BABA
Nie jest to wegańska knajpka, ale oferuje świetny zestaw dla roślinożerców. Jednym zestawem, który tam zamówiliśmy, najadły się dwie osoby, a talerz uginał się od rozmaitości: oprócz kotletów z cieciorki były tam jeszcze pieczone warzywa (papryczki, bakłażan, ziemniaki, kalafior i marchewki), kuskus, hummus, wypalająca gardło harrisa, marynowana rzepa, sos tahinowy... Może brzmi to dość skromnie, ale uwierzcie, że była to uczta miesiąca. Po raz pierwszy spotkałam się z falafelami w kształcie kulek i tak pysznymi dodatkami (swoją drogą, to podobno najlepsze falafele w Berlinie, z czym mogę się w 100% zgodzić).
Jest to spora restauracja, w której zjeść można burgery, bajgle, kanapki, a także (co najważniejsze!) najpyszniejsze ciasta na świecie. Próbowałam dwóch, czekoladowego biszkoptu z kremem orzechowym i niepozornego waniliowego z kremem, który smakował jak biała czekolada posypana solą. To chyba najmocniejszy punkt mojej podróży, bo do tej pory próbuję odtworzyć w swojej kuchni smaki, które tak mnie zachwyciły. Słodycz przełamana słonością zawsze smakuje wybornie, zwłaszcza, jeśli jest tak poprawnie skomponowana.
Choć udało mi się zjeść w kilku miejscach i spróbować paru potraw na imprezie the green market (którą opisywałam tutaj: klik), to zdaję sobie sprawę, że nie widziałam nawet ułamka tego, co Berlin ma do zaoferowania. Na mojej długiej liście miejsc, które koniecznie muszę odwiedzić wciąż pozostaje The Bowl, Let it be vegan czy Buritto baby. Mam nadzieję, że nie będę musiała długo czekać na kolejną okazję, by odwiedzić to miasto!
Uwagi:
1.adresy;
Daluma, Winbergsweg 4, Berlin
Goodies i Veganz, Warschauerstr. 33, Berlin
Zeus, Boxhagenstr. 29, Berlin
Ali Baba, Krossenerstr. 17, Berlin
Rootz, Skalitzerstr. 75, Berlin
2. Nazwy restauracji są podlinkowane, wystarczy w nie kliknąć, by przejść do strony lokalu.
*_* aż się chce odwiedzić Berlin, do tej pory Czechy uważałam za wegański raj
OdpowiedzUsuńBerlin jest bezkonkurencyjny! ;)
UsuńJeśli mowa o zabieraniu czterech żołądków, to można by się pokusić o... krowę! Jeśli wierzyć ilości różnych restauracji, to nie szłoby wszystkiego zjeść ;D
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że nawet berlińczycy nie próbowali wszystkich wege opcji na mieście, o turystach nawet nie wspominam. ;)
Usuńjeszcze bardziej zachęciłaś mnie do tego by odwiedzić Berlin, muszę tam się kiedyś wybrać! chociażby tylko, żeby dobrze zjeść, haha :D
OdpowiedzUsuń