Kto śledzi moje poczynania na facebooku lub instagramie ten wie, że bawiłam się ostatnio w Berlinie. A właściwie to jadłam. Dużo i dobrze. Przy okazji udało mi się zakochać we wschodniej części tego miasta, rozbawić kilku Niemców (nie wiem, czy to urok mojej znajomości angielskiego czy Niemcy po prostu rozumieją moje poczucie humoru), kilkanaście razy zabłądzić i kupić najmniejszą mapę na świecie. Poza tym postanowiłam odnowić naukę niemieckiego, rozpocząć intensywny kurs portugalskiego i stać się poliglotą na miarę moich znajomych (ostatnio zauważyłam, że wszyscy w moim otoczeniu mówią biegle co najmniej w trzech językach...). Podejrzewam, że moje życiowe rozterki mniej Was interesują niż to, co jest tematem przewodnim tego bloga, więc przejdźmy od razu do jedzenia.
Jedną z atrakcji mojego pobytu w stolicy Niemiec był The Green Market. Gdy tylko Maddy napisała mi, że koniecznie muszę sprawdzić, czy akurat w dzień mojego wyjazdu nie będzie się odbywała ta impreza, szybko zaczęłam przeszukiwać internet w poszukiwaniu jakichkolwiek informacji na ten temat. Akurat tak się złożyło, że fart mi dopisał i tydzień temu we wschodniej części Berlina zjechali się wystawcy z wielu branż, którzy proponowali wegańskie jedzenie, kosmetyki, ubrania czy obuwie. Mnie, jak zwykle, najbardziej interesowało to, co można było zjeść i to najlepiej szybko, bo po całodniowym błądzeniu byłam głodna jak wilk. Tym sposobem spróbowałam kebaba z tahinowym sosem, lodów orzechowo-czekoladowych i o smaku popcornu, a także pączka z wegańskim bekonem. Musicie mi uwierzyć na słowo, ale wszystko było tak pyszne, że ciężko było skupić się na robieniu zdjęć, bo po prostu chciało się poczuć smak potraw. Do wyboru było o wiele więcej: świeże soki, smoothies, mini burgery, dania kuchni indyjskiej, potrawki z grzybami, baaaaardzo dużo surowych deserów, falafele i hummus. Nie było osoby, która byłaby zawiedziona; każdy mógł spróbować swojej ulubionej kuchni w mistrzowskim wydaniu. Żałuję tylko, że nie sprawdziłam wcześniej, o której godzinie był pokaz gotowania Sophie Hoffmann, bo z chęcią popatrzyłabym na tę wegankę w akcji.
Ta impreza spodobała mi się tak bardzo, że już ostrzę sobie ząbki na edycję zimową. Jestem ciekawa, jak letnia atmosfera, która towarzyszyła temu wydarzeniu przeniesie się na grudniowe, chłodne dni. Żeby choć trochę poczuć atmosferę tego miejsca zapraszam do obejrzenia mojej mini-relacji. Mam nadzieję, że zakochacie się w tym miejscu tak samo, jak ja!
już od dawna rozmyślam o tym jakby tu się przedostać do Berlina - raj dla wegan :) i Ty to udowadniasz swoją podróżą, zdjęciami i wspomnieniami :) chciałabym tam z Tobą być! :D czekam na dalszą relację ;)
OdpowiedzUsuńGreen Market to miłość! <3
OdpowiedzUsuń