PRZENOSINY

Zapraszam na mojego nowego bloga http://klaudiaosiak.pl oraz na newsletter!

niedziela, 26 lipca 2015

Kuchenne, małe radości


Uwielbiam ludzi, którzy pięknie mówią o jedzeniu. Naprawdę, mogłabym ich słuchać godzinami. Nie spotkałam jeszcze nastolatka, który z pasją mówiłby o swoim wczorajszym obiedzie; ta cecha jest chyba przeznaczona dla starszych ludzi. Odkopują w swoich wspomnieniach smaki dzieciństwa, albo to, co przygotowywali dla swoich pociech, po czym dzieciakom uszy się trzęsły z zadowolenia. Bez przerw mogłabym słuchać, jak siwe kobiety opowiadają o robieniu najlepszych klusek, o sosie, który zawsze się udaje, albo jak ulepić najlepszą falbankę na jagodowych pierogach. Tak prosta czynność, jaką jest uważne słuchanie, sprawia, że na chwilę się wyłączam i całkowicie zatracam w słowach, które powoli do mnie płyną.


Wracając kilka dni temu do domu zajrzałam do pobliskiego warzywniaka, by dokupić warzywa na kolację. Szukałam w głowie przepisów, które chciałam wypróbować, jednak nic nie mogłam sobie przypomnieć. Zdesperowana już chciałam wychodzić z pustymi rękoma, gdy nagle zobaczyłam małe pudełeczko kurek. Trochę nieśmiało postanowiłam je kupić (ostatnią rzeczą, jaką z nimi zrobiłam była jajecznica, milion lat temu) i wtedy sprzedawcy zaświeciły się oczy. Opowiedział mi, co na obiad zrobiła mu żona (placek z sosem kurkowym), choć długo się zastanawiali, czy nie przyrządzić ich w inny sposób. Napomknął, że jest wielkim smakoszem i wprost nie może się doczekać, gdy zacznie się sezon na rydze. Podobno większość z nich zabiera dla siebie, a dla klientów czasem zostawia resztki. Po takiej opowieści zaczęłam patrzeć na grzyby, które kupiłam, zupełnie inaczej; zamiast bezmyślnie wrzucić je na patelnię, przemyślałam, co chciałabym zjeść i prawie z namaszczeniem oddałam się gotowaniu.

Takich sytuacji dostrzegam coraz więcej, zwłaszcza, od kiedy staram się trochę zwolnić. O wiele bardziej doceniam obiad, który dokładnie zaplanuję, albo gdy starannie dobiorę składniki do przepisu (zamiast zmieniać połowę produktów i mieć pretensję do autora przepisu, że jest kiepskim kucharzem). Zakupy staram się robić krótko i z wcześniej przygotowaną listą, by nie krążyć bezwiednie między stoiskami (co bardzo ułatwia życie, bo zakupów robić nie umiem i nie cierpię). Kiedyś musiałam przejść koło jednego stoiska kilka razy, by sprawdzić, czy czegoś nie potrzebuję (choć i tak zawsze się okazywało, że jednak nic nie chcę), teraz unikam tego jak ognia. Przepuszczam kobiety z jedną puszką karmy dla kota w kolejce, zostawiam w autobusie ważny jeszcze przez 40 minut bilet, a później, kiedy już dotrę do domu, włączam ulubioną stację w radio i przygotowuję posiłek. Doceniam to, co mam i staram się po prostu świadomie być. Tylko tyle i aż tyle.

Choć na początku było to bardzo trudne, małymi krokami staram się zmienić swoje podejście do jedzenia i gotowania. Myślę o tym, na co mam ochotę, zamiast zjadać to, co po prostu oferuje mi lodówka. Staram się doceniać wszystkie posiłki, nie pędzić tak przy ich konsumowaniu, a także zwrócić uwagę, z jakich produktów korzystam. Jest to bardzo trudne zadanie (zwłaszcza, jeśli ma się w głowie myśl, że tego dnia trzeba przecież dodać post na bloga, pomyśleć o zrobieniu zdjęć, a czas stanowczo za szybko się kurczy). Czy się opłaca? Pewnie, że tak! Od dłuższego czasu nie czułam się tak dobrze w kuchni (i poza nią), a moja głowa nie była tak świeża.

Ostatnimi czasy mam wrażenie, że zabrałam szczęście co najmniej dwudziestu osobom. Dawno już nie czułam, że jest tak dobrze, że wszystko pasuje i jest na swoim miejscu. Zauważam szczegóły, na które wcześniej kompletnie nie zwracałam uwagi i staram się doceniać wszystko, co mnie spotyka. Jestem pewna, że brzmię jak nawiedzony hippis, ale trochę tak się czuję; wyprowadzam się na spacer, by poczytać książkę w parku, ubieram tylko kilka rzeczy, które wcześniej zostawiałam na lepsze okazje (!), organizuję sobie czas tak, by móc pozwolić sobie na robienie rzeczy, które sprawiają mi przyjemność. Kiedy tylko wieczorem zaczyna padać deszcz, ja otwieram szeroko okno i głęboko oddycham. I chyba nie ma dla mnie nic lepszego, niż małe radości.

6 komentarzy:

  1. pięknie to napisałaś! bardzo się cieszę, że teraz jest tak pozytywnie u Ciebie i niech zostanie jak najdłużej :*
    innymi słowy, slow life, warto zwolnić i cieszyć się życiem, jeszcze bardziej! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że tak mówią ludzie, którzy są bardzo cenną materią dla świata- posiadają świadomość potrzeby wykorzystywania tu i teraz. Więc nie obawiaj się, nie jesteś nawiedzonym hippisem. I wiesz, robiąc dla siebie dobre rzeczy- dajesz innym dobrą energię! ;)
    Pozdrowienia od Pauliny

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuję się pod komentarzem powyżej. Takie słowa jak te nigdy nie mają negatywnego wydźwięku, chce się chłonąć wszystko i przeżywać każdy kęs jedzenia. Ula

    OdpowiedzUsuń
  4. Odpiszę zbiorowo, bo chyba tak będzie najlepiej. Dziewczyny, wielkie dzięki za to, że czytacie i komentujecie, bo to znaczy, że wcale nie gadam takich głupot, jak mi się wydaje. I może będę mieć więcej śmiałości, by dzielić się przemyśleniami tutaj, na blogu. Do kolejnego przeczytania :) - Klaudia.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się. Takie zatrzymanie się w pędzie dnia codziennego przynosi cudowne ukojenie. Można celebrować każdą chwilę, chociażby te pięć minut na tarasie z filiżanką dobrej herbaty, gdy nic nie trzeba...
    Wspaniale, że w końcu to w sobie odnalazłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że gdy wrócą moje codzienne obowiązki, to ten stan się nie zmieni, bo jest mi zbyt dobrze, by z czegokolwiek rezygnować. :)

      Usuń