PRZENOSINY

Zapraszam na mojego nowego bloga http://klaudiaosiak.pl oraz na newsletter!

wtorek, 16 grudnia 2014

Idzie nowe na MASZU!

Miałam na grudzień bardzo ambitne plany. Prowadzę blog, więc wypadałoby stworzyć choć kilka przepisów na dania świąteczne. Rozpisałam sobie dokładnie, co i kiedy powinnam przygotować, kiedy zamieścić i jak wykonać zdjęcia. Zaplanowanie wszystkiego, łącznie z zakupami aż po czas wykonywania zdjęć potrawom wydawało mi się całkowicie do ogarnięcia. Niestety, okazało się, że jest zupełnie inaczej.


Od tygodnia testuję różne majonezy. Używam mlek sojowych różnych firm, czasem dodaję do nich ocet, czasem hektolitry oleju, jeszcze innym razem wsypuję odrobinę czarnej soli. Ani razu nie wyszedł mi majonez idalny, którym chciałabym się pochwalić. Co gorsza, w sobotę byłam na pokazie kulinarnym (wegańskim), gdzie przygotowywany był majonez. Kucharz zrobił go w niecałe 3 minuty, nic się nie zwarzyło, użył najprostszych składników, a smak był nieziemski. I chociaż mam już serdecznie dosyć jedzenia majonezu (każdą nieudaną próbę ktoś skonsumować musiał, bo staramy się nie wyrzucać jedzenia), sałatek jarzynowych i innych pochodnych, to w niedzielę zamknęłam się w kuchni i stwierdziłam, że oto nadszedł dzień na majonez idealny. Oczywiście, wcale taki nie wyszedł, a ja załamałam się kolejną porażką.

Na wspomnianym już pokazie miałam przyjemność jeść kotlety z selera. Wydawały się bardzo proste, więc postanowiłam, że przygotuję je, a następnie zapiekę w formie ryby po grecku. Niby nic trudnego, ugotować selera, zrobić ciasto naleśnikowe i usmażyć. Nie mam pojęcia, ile razy w ciągu tego dnia zostałam poparzona wodą, gorącą blaszką, ile razy noże wypadały mi z rąk, jak bardzo nie mogłam domyć garnków po moich ekscesach i ile przekleństw padło z moich ust. 

Ale wiecie, miałam plan. Chciałam, żeby MASZU było dokarmione, dopieszczone, bo traktuję je jak dziecko. Chciałam robić piękne zdjęcia, ale wciąż się denerwuję, że nie mam odpowiedniego miejsca (fotografowanie czegokolwiek w kawalerce, w której ledwo się stoi, to cud, uwierzcie) na cokolwiek. I w ten sposób obrzydziłam sobie gotowanie do granic wytrzymałości. No bo ani majonez, ani sałatka (przez ten pierwszy składnik), ani kotlety, tym bardziej zapiekanka nie wyszyły idealnie, a przecież byle czym chwalić się nie będę. Zabił mnie mój własny perfekcjonizm.

Chciałam dodawać świąteczne notki co dwa dni. Naprawdę, gdybym nie miała na głowie wyjazdu do domu, kilku projektów, w które właśnie się zaangażowałam, studiów i pracy nad sobą, to moje miejsce w sieci byłoby najpiękniejszym, najlepszym i najciekawszym miejscem do odwiedzania. Realia są niestety inne, dlatego postanowiłam zmienić nieco formułę.


Chcę, żeby MASZU dawało mi tylko radość, nie chcę, by kiedykolwiek spowszedniało. Dlatego też zmieniam podtytuł na piekę rośliny, ponieważ to sprawia mi największą frajdę, co zresztą widać po przewadze przepisów słodkich. Będą tu zamieszczane wegańskie słodycze, ale nie tylko te pełne cukru i mąki – o wiele bardziej ciągnie mnie do eksperymentalnych, zdrowych słodkości. Aby nie popadać w obsesję piekarnikową, znajdziecie tu pomysły na smaczne śniadania, surowe łakocie, podstawowe produkty homemade (jak mleka czy masło), recenzje miejsc i książek. Oczywiście, nie obejdzie się bez chlebów i wypieków drożdżowych, które kocham miłością bezgraniczną. Pieczone rośliny to nie tylko owoce i zboża, ale także warzywa! Możecie spodziewać się smaków wytrawnych, skomponowanych ze składników, o których nie pomyślelibyście, że mogą być zastosowane w ten sposób. Chcę odkrywać tu smaki, a nie je powtarzać. Nie obędzie bez mojej gadaniny, o odchudzaniu, dietach, weganizmie i co tam jeszcze wpadnie mi do głowy. Mam nadzieję, że taka formuła Wam się spodoba (i że nie strzelam sobie samobója ;)).

Uwagi:
1. Ciasto na zdjęciach nie jest mojego autorstwa. Kupiłam je w restauracji Avocado w Gdańsku.
2. Po świąteczne przepisy odsyłam Was do wegańskiej królowej – Jadłonomii. ;)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz