Miało być tak pięknie, a wyszło jak zwykle. Jakiś czas temu pojawiła się informacja, że w polskiej Ikei (części restauracyjnej, żeby było jasne) pojawią się klopsiki, które w składzie nie będą miały mięsa ani nabiału. Weganie skakali z radości i planowali zakupy mebli w drugiej połowie kwietnia, by przy okazji móc spróbować nowej pozycji w menu, zamiast szykować tonę kanapek w domu. Kiedy nadszedł ten wyczekiwany dzień, w sieci bardzo szybko pokazały się zdjęcia danego posiłku z dopiskiem: „zamawiając pamiętajcie, by zamiast o ziemniaki poprosić o frytki. Te pierwsze są ze śmietaną”. Oczywiście, ludzie zamiast komentować zdjęcie, skupili się na innych aspektach, np. na tym, że jedzenie w niewegańskich miejscach to syf, pełno glutenu, nie wiadomo kto gdzie ręce maczał, a pewnie i GMO by się znalazło. Wśród standardowego hejtu (na który trzeba się znieczulić, niestety) pojawiło się jedno ważne pytanie: na czym smażone są owe frytki? Odpowiedź Ikei była dość szybka: na fryturze roślinno-zwierzęcej. Kurtyna.
Na wszelkich możliwych forach trwa właśnie dyskusja na ten temat. Jedni wrzucają zdjęcie składu puree (w którym nie ma śmietany), inni wciąż twierdzą, że na miejscu podana została inna informacja. Znów rozgorzał temat oleju palmowego, bo kolejna osoba twierdzi, że to właśnie na nim smażone są fryty (a jak wiadomo, olej palmowy to nierozstrzygnięty spór niczym o to, co było pierwsze: kura czy jajko). Ikea milczy, a weganie włosy sobie z głów wyrywają. Bo jeść to, czy nie jeść i bojkotować?
Można by stwierdzić, że jak się raz zje frytki usmażone na tłuszczu, którego składu nie jest się w 100% pewnym, to świat się nie skończy. Ja się absolutnie z tym zgadzam, bo przecież nie ma co przeginać w żadną ze stron, ale chciałabym mieć jasność i pewność, że nie jestem robiona w balona. Gdyby nie szum informacyjny, który właśnie powstał, prawdopodobnie wegusy i wszyscy ci, którzy mieliby ochotę na bezmięsny obiad, jedliby z zadowoleniem owe klopsy. Teraz jest bardzo możliwe, że część osób po prostu straci do tej marki zaufanie, a przecież tak czarnego PR nikt nie chce wyrobić dla żadnej, ogromnej korporacji.
W tej całej sytuacji zastanawia mnie tylko, czy naprawdę tak trudno jest zrobić jedno danie, które będzie odpowiadało temu, co zawarte jest w nazwie? (przypominam: danie nazwano kotlecikami wegańskimi). Głupi dodatek, który może tam jest, a może go nie ma, sprawił, że fora są wręcz zasypywane mniej lub bardziej sprawdzonymi informacjami. Najlepiej by było, gdyby głos w tej sprawie znów zabrali przedstawiciele marki i powiedzieli jasno, co dodają do tego żarcia. I jeśli faktycznie jakiekolwiek produkty odzwierzęce są zawarte w tym daniu, to czy nie mogliby zmienić nazwy lub bardziej wybrednym serwować ugotowany ryż lub kaszę? Może to by choć trochę załagodziło sytuację, a weganie wróciliby do narzekania, że nie da się zrobić wszystkiego w domu, z fasoli.
Uwagi:
1. Grafika nie jest mojego autorstwa, pochodzi ze strony Pinterest.
2. Tekst powstał wczoraj w nocy, a przed chwilą dotarła do mnie informacja, że frytki smażone są na oleju roślinnym. Alleluja!
Takie zamieszanie jest najgorsze, bo ja i tak mimo wszystko będę się strachać, bo może to ściema z tym olejem roślinnym.
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że nie tylko Ty. Z tej sytuacji chyba nie ma jednego, dobrego wyjścia.
UsuńKurczę, nawet nie wiedziałyśmy, że Ikea ma część restauracyjną (jak wiele nas w życiu omija... :P)
OdpowiedzUsuńJasne jest, że taka wrzawa powstała na ten temat bo zawsze dylematy wegetariańsko-wegańskie budzą wiele emocji :)
O jacie, ominął Was ten cały flejm na facebooku? Zazdroszczę! :)
UsuńChyba trochę jesteśmy stare mentalnie :P Jedna z nas ma tylko fb do porozumiewania się z otoczeniem uczelnianym i z reguły o takich kontrowersjach i dyskusjach informuje nas młodsza siostra xD
Usuń