PRZENOSINY

Zapraszam na mojego nowego bloga http://klaudiaosiak.pl oraz na newsletter!

niedziela, 31 stycznia 2016

Ulubione w styczniu

Styczeń był dla mnie miesiącem dość... specyficznym. Z jednej strony czułam siłę i potrzebę by zwiedzać, sprawdzać, szukać, analizować, a z drugiej byłam bardzo zmęczona sesją, niepowodzeniami i jakimś zimowym rozmemłaniem. Wygrzewałam się przy piecu, czytałam książki, załatwiałam miliony spraw jednocześnie. Nauczyłam się, co sprawia mi przyjemność, a czego już robić nie lubię (co uważam za istotne, jeśli nie chce się marnować wiecznie czasu). W tym miesiącu postanowiłam także zmienić formułę podsumowania – mam nadzieję, że Wam się spodoba!



Prawdopodobnie to będzie najdziwniejsza rzecz, jaką powiem publicznie, ale w tym roku naprawdę polubiłam mrozy (mówię to ja, człowiek, który jeszcze dwa lata temu zamarzał przyklejony do grzejnika). Zwłaszcza te z początku miesiąca, kiedy wszyscy chowali się w ciepłych domach, a ja wsiadałam w tramwaj, wysiadałam gdzieś we Wrzeszczu i przyglądałam się starym budynkom, obserwowałam zachody słońca, a mróz przyjemnie szczypał mnie w nos. Zachwycałam się fasadami, wysokimi oknami, fragmentami starych malunków. Słońce pięknie świeciło, a ludzie z trudem łapali równowagę na śliskich chodnikach.

Najlepszą nagrodą dla zziębniętego ciała po godzinnym spacerze okazał się sok winogronowy, który w zeszłym roku przygotowała mama A. Kiedy nie piłam soku, przerzucałam się na napar z lipy – to także prezent od mamy A., która nazbierała dla nas kwiatów i liści, a potem je ususzyła. Słoik z suszem pachnie piękniej niż najlepszy miód, a sam napar cudownie rozgrzewa.

W styczniu zachwycały mnie też blogi, a właściwie to ich założycielki. Młode dziewczyny, które najcieplej wspominam, to Zuza i Ola. Zobaczcie, jak pięknie piszą, co gotują i jakie zdjęcia robią! Przyznaję, że jestem trochę zazdrosna, bo ja w ich wieku miałam jeszcze siano w głowie. A tu proszę, wszystko takie estetyczne, wyważone, mądre. Trochę starsza (choć nie stara!) jest też Karolina, która pięknie opowiada o swojej pasji i podróżach. Prawdopodobnie nabiłam jej w ten weekend tysiące wejść, ale ciężko odejść od jej bloga. Gdzieś tam w zarodku czuję ukucie na myśl o miesiącu spędzonym w Australii i mam nadzieję, że kiedyś też będę mogła odhaczyć to miejsce na liście  „do zobaczenia”.

Jeśli chodzi o sport, to było go w styczniu dużo. Powróciłam do regularnych treningów, zmieniłam plan i już widzę postęp! Nie będę ściemniać, ostatnio nic mi nie daje tyle energii, co godzina na siłowni. A ponieważ progres jest spory, to kto wie, może w marcu na sztandze pojawi się magiczne 100 kg? Dobra, ale nie miało być o tym – kolejnym ważnym sportowym momentem był dla mnie Yoga camp. Od razu zaznaczam, że zrezygnowałam jakoś po 8 dniu, ale to wydarzenie było dla mnie kluczowe. Dlaczego? Dlatego, że zrozumiałam ważną rzecz – to, że dwa lata temu joga w domu była dla mnie czymś cudownym, nie oznacza, że teraz też tak musi być (bo jest wręcz przeciwnie). Zauważyłam, że w domu nie potrafię się zrelaksować, myśli ciągle mi uciekają, a wiercący dziury w ścianie sąsiad wcale nie ułatwia sprawy. O wiele lepiej czuję się na zorganizowanych zajęciach. To, że zrezygnowałam tak wcześnie, wcale nie znaczy, że czuję porażkę względem zeszłego roku (bo przecież rok temu ukończyłam podobne wyzwanie) – wręcz przeciwnie, czuję, że podjęłam mądrą decyzję, rezygnując na tym etapie. Mimo wszystko uważam, że yoga camp to fajna sprawa i każdemu polecam spróbować.

W styczniu nie brakowało także wrażliwych kobiet – w tych gorszych dniach, kiedy miałam ochotę zawinąć się w koc i udawać tortillę, oglądałam dokumenty. Zaczęłam od Amy, tydzień temu poszłam do kina na Janis, a parę dni temu obejrzałam w domu wywiad z Małgośką Halber. Wszystkie one mają w sobie coś pięknego – mimo swojego wewnętrznego smutku potrafiły (i potrafią!) robić niesamowite rzeczy, choć wydawać by się mogło, że jest to niemożliwe. Nawet teraz, gdy próbuję jakoś je podsumować, nie potrafię ich skategoryzować. Po prostu są niesamowite. Tyle.

Jednym z moich postanowień noworocznych było wspieranie lokalnych twórców najbardziej, jak tylko mogę. Dlatego też zrezygnowałam z zakupów w wielobranżowych sklepach sieciowych na rzecz lokalnych producentów. Ważne są dla mnie także knajpki, w których jadam na mieście – unikam sieciówek i wspieram ludzi, którzy zakładają własne biznesy. W styczniu znów zachwycałam się deserem w Mikroklimacie, a obiad zjadłam w Głównej Osobowej (trafiłam tam akurat przed zmianą menu, więc nie próbowałam jeszcze zimowej opcji wegańskiej). Jeśli chodzi o ubrania (a mam w nich straszne braki, bo od prawie roku nic nie kupiłam) to także stawiam na polskie marki – na początku miesiąca zamówiłam najprzyjemniejszy w dotyku golf marki Tyszert, a parę dni temu doszła do mnie paczka z koszulką The Odder Side. Obie rzeczy zostały uszyte i zaprojektowane w Polsce, z materiałów bardzo dobrej jakości. Gdybym była choć odrobię drobniejsza, pewnie zainwestowałabym też w koszulkę od Paru Paro, bo bardzo mi się podobają.

Kolejną ważną sprawą w styczniu były książki. Ze wszystkich, jakie przeczytałam, najbardziej chciałabym polecić dwie – Życie na miarę. Odzieżowe niewolnictwo Marka Rabija i Etykę w modzie czyli CSR w przemyśle odzieżowym Magdaleny Płonki. Co mogę o nich powiedzieć? Myślę, że powinien przeczytać je każdy, bez względu na to, czy interesuje się modą, czy nie (wszak wszyscy nosimy ubrania i dokonujemy pewnych wyborów). Pozycje te długo nie dają o sobie zapomnieć, a fakty w nich przedstawione dla wielu ludzi mogą okazać się szokujące.

To wszystko, co mogę Wam polecić. A ponieważ sesja egzaminacyjna trwa w najlepsze... chętnie poczytam, co też Was zachwyciło w zeszłym miesiącu! Koniecznie zostawiajcie inspirujące linki do blogów, książek czy artykułów w komentarzach. Z wielką chęcią oderwę się od analizy włoskiego baroku, by zobaczyć, co też ciekawego ostatnio odkryliście.

5 komentarzy:

  1. Dzięki wielkie za miłe słowa na temat bloga <3 Ja Twojego śledzę od dawna - co chwilę zapisuję jakieś linki z inspiracjami i przepisy. Keep it up!

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię Twój blog. Przejrzysty, jasny... taki aż miło się czyta, przegląda przepisy oraz przyrządza je u siebie w domu. Nic tylko - więcej zdrowego żarła i oby tak dalej. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, tak miłe słowa, czytane w poniedziałkowy poranek, od razu lepiej nastawiają mnie na resztę tygodnia. Dziękuję! No i postaram się coś zaradzić z tymi śniadaniami. ;)

      Usuń
  3. + więcej śniadań. To dla mnie najważniejszy posiłek dnia. :D

    OdpowiedzUsuń