Najkrótszy miesiąc w roku okazał się być bardzo intensywny! Choć to tylko 28 dni, działo się bardzo, bardzo dużo. Mam wrażenie, że zrobiłam gigantyczny postęp, jeśli chodzi o bloga, chociaż pewnie większość ludzi by się z tego śmiała. W każdym razie: w lutym padł rekord wejść na MASZU jednego dnia, dokładnie było to po opublikowaniu notki jak być złym weganinem. Naprawdę, zbierałam szczękę z podłogi, bo bałam się, że plotę jak potłuczona (właściwie to mam to wrażenie zawsze, kiedy dłużej o czymś mówię). Hmm... kto wie, może zaskoczycie mnie jeszcze bardziej i wpadnie Was tu więcej w marcu? Dobra, nie o tym. Oto lista ulubionych w lutym!
Tak, już ruszył! Sama nie mogę w to uwierzyć, że zdecydowałam się na zakładanie fanpage (bo umówmy się, MASZU jest jeszcze dzieciątkiem w beciku i nie liczyłam na jakichkolwiek fanów) a tu proszę, całkiem sporo fajnych ludzi się tam zebrało, z moją mamą na czele! Trochę się tam uzewnętrzniam i pewnie plotę głupoty, ale taka moja natura i musicie mi to wybaczyć. Jeśli jeszcze nie dołączyliście do mojej drużyny, możecie to zrobić klikając po prawej stronie bloga na znaczek "lubię to".
Projekt EKO FERIE
Wspominałam o tym, że przeprowadzę coś takiego w swoim domu tutaj (klik). Chociaż nie wyszło tak dobrze jak rok temu, to miałam okazję przetestować parę nowych rozwiązań. Zrobiłam wielorazowe waciki do twarzy, kupiłam eko szczoteczkę do zębów, każdy dzień zaczynałam od wody z cytryną (ewentualnie imbirem albo pomarańczą). Niestety, zabrakło mi czasu na zrobienie domowych kosmetyków (co mam zamiar nadrobić). Co ciekawe, nauczyłam się wykorzystywać olej kokosowy praktycznie w każdym celu!
Tydzień przed tłustym czwartkiem zapierałam się rękami i nogami, że ja smażyć nic nie będę. Wymówki miałam dobre: kilka dni wcześniej robiłam drożdżówki, po drodze wpadło jeszcze trochę słodkich przepisów, a poza tym to ja nawet kotletów na głębokim oleju nie potrafię usmażyć. Jak to się skończyło? Praktycznie, jak zwykle. W czwartek zarządziłam zakupy i po południu tłuste faworki z przepisu Mniu Mniu były już na stole. O ich smaczności najlepiej pewnie świadczy fakt, że do domu niespodziewanie wpadł tata i z apatytem je zjadł (chociaż jest zadeklarowanym mięsożercą!).
Kafle to niewielka szczecińska kawiarnia (a może raczej knajpka?), w której dostaniecie pyszne napoje i tylko wegańskie jedzenie! Choć byłam tam dopiero drugi raz, jestem oczarowana i za każdym razem coś mnie tam zachwyca: we wrześniu był to tofurnik z dynią (najlepszy, jaki jadłam!) a ostatnio kanapki z hummusem, awokado i innymi smakowitościami. Mimo że nie jest to miejsce przystosowane do (często pustej) kieszeni studenta, warto wpaść tam raz na jakiś czas.
Instagram
Chociaż Instagram mam już od jakiegoś czasu, to dopiero niedawno dostałam szału związanego z tą aplikacją. W lutym najbardziej lubiłam podglądać blogerki kulinarne z Trójmiasta! Naprawdę, dziewczyny odwalają kawał dobrej roboty. Fajna jest też świadomość, że te wszystkie cuda sztuki kulinarnej wyciągane są z pieca/garnka gdzieś niedaleko mnie. Jeśli chcecie mnie obserwować, po prawej stronie bloga macie link do mojego profilu.
Uwagi:
1. Miejsca, przepisy i inne ważne rzeczy, jak zwykle, podlinkowałam. :)
Uwagi:
1. Miejsca, przepisy i inne ważne rzeczy, jak zwykle, podlinkowałam. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz