Aleeee się działo w styczniu! Szykując ten wpis nie mogłam uwierzyć, że zimowy miesiąc (który zazwyczaj spędzałam pod kołdrą) może być aż tak aktywny. Nie wiem, jak Wasze postanowienia noworoczne, ale ja trzymam się dziarsko. Wciąż staram się nie kupować żywności zawierającej olej palmowy, codziennie poświęcam choć kilkanaście minut na jogę i ćwiczę siłowo. Przy tak dobrej energii, jaka mi towarzyszy, nawet sesja nie wydaje się być straszna.
1. Wyzwanie 30 days of yoga
Kanał Adriene na youtube znalazłam w maju zeszłego roku. Na początku, bardzo nieśmiało, wykonywałam tylko kilka prostych Asan, by w czerwcu rzucić sobie wyzwanie: postanowiłam, że w ciągu miesiąca przerobię każdy film, który został umieszczony na tym kanale. Jak założyłam, tak też zrobiłam, a joga stała się dla mnie nieodzownym elementem każdego poranka. Choć zaniedbałam nieco mój rytuał w grudniu, w styczniu podjęłam kolejną próbę powrotu do zdrowego nawyku. Pomogło mi to, że Adriene przez 30 dni wrzucała nowe filmiki, dzięki którym moja praktyka nigdy nie była nudna. Prawdopodobnie w lutym zacznę cały program od nowa, ponieważ daje mi niesamowitą siłę mentalną!
2. Pesto z jarmużu
Taki banał, a objadałam się nim przez cały miesiąc, co najmniej dwa razy w tygodniu. Nie mam pojęcia dlaczego, ale jakiś czas temu przestałam jeść makaron i kiedy przygotowałam go z jarmużowym sosem, mój mózg oszalał i domagał się więcej i więcej. Więc... tak go podkarmiam od czasu do czasu, choć spaghetti do najzdrowszych posiłków świata nie należy.
3. Wegańska pizza w restauracji 4 strony świata
Weganie z Trójmiasta pewnie wiedzą, ale nie zaszkodzi powiedzieć reszcie: juhuuuuu, w Gdańsku nie trzeba już robić pizzy z wegańskim serem samemu, ani chodzić do pizzerii na włoski przysmak bez normalnego sera na wierzchu. Oto restauracja, która podaje także dania mięsne i otwiera swoje drzwi na potrzeby wegan. Jak smakuje? Cu-do-wnie. Dodatkowo, jeśli ktoś nie ma ochoty na pizzę, może wybrać jedno z czterech dań, które także odpowiadają osobom na diecie roślinnej. Naprawdę, wielki plus!
4. Wyprawa do Wrocławia
Pojechałam do Wrocławia na początku miesiąca. Stwierdziłam, że fajnie będzie zobaczyć to wiekowe miasto i pojeść co nieco wegańskich smakołyków (dobra, tak naprawdę chodziło o to, żeby się porządnie najeść i posprawdzać fajne knajpy). W Złym Mięsie zjadłam najlepszego fastfooda, jakiego do tej pory moje wegańskie podniebienie smakowało, w Vega Bar tofurnik, który na pewno smakowałby mojej mamie, a w Machinie Organika napiłam się przecudownego naparu, który próbowałam odtworzyć w domu (przepis znajdziecie tutaj: klik). Nie wygląda to na spory jadłospis, ale uwierzcie, warto było.
5. Herbata z czystka
Nie wiem, czy słyszeliście o tym magicznym zielsku. Ja coś tam niby wiedziałam na jego temat, ale nie kwapiłam się do spróbowania. Herbata wpadła mi do rąk przez przypadek (hmm...to samo mogłabym powiedzieć o każdej w mojej kolekcji...) i uratowała mój przemęczony żołądek. Ponieważ styczeń był całkowicie zwariowany, moje systematyczne odżywianie poszło w kąt. Nabawiłam się przez to zgagi, która pojawiała się nawet po zjedzeniu banana. Całkowicie zrezygnowana zaczęłam popijać czystek i zauważyłam, że objawy przestały być tak dokuczające i po ok. 2 tygodniach ustąpiły.
Uwagi:
1. Jak zwykle, wszystkie miejsca, o których wspominam, są podlinkowane. Wystarczy, że klikniecie w nazwę, a zostaniecie przekierowani na ich strony.
2. Zdjęcia (znów...) robione były telefonem. Jakość to nie moja sprawka.
3. Ostatnie zdjęcie zostało zrobione we Wrocławiu: ciacho to opisywany przeze mnie tofurnik w Vega.
4. W związki z eko wyzwaniem (klik) pod koniec tygodnia ruszy fanpage MASZU na facebooku. Nie mogę się doczekać!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz